Anna michnicka-PILCH
O mnie
Anna michnicka-PILCH
o mnie

Prawie 10 lat temu (rok 2013) w ramach regularnych wizyt odwiedzałam przyjaciółkę Anię w Kopenhadze. Wieczorową porą relaksowałyśmy się z grupką znajomych w jakimś pubie w centrum miasta. Stawiając na stole którąś już kolejkę piwa, znajomy Ani przypomniał sobie, że kilka dni wcześniej był w Louisianie, muzeum sztuki współczesnej w Humlebæk, parę kilometrów na północ od Kopenhagi. Opowiadając o tej wizycie miał taki błysk w oczach, że nie miałyśmy żadnych wątpliwości, że następnego dnia się tam zameldujemy.
Trafiłyśmy wybornie, akurat trwała wystawa „Jorn & Pollock: Revolutionary Roads” zestawiająca dwóch przedstawicieli ekspresjonizmu abstrakcyjnego, prawdziwą światową sławę i twórcę drip paintingu z USA i świetnie znanego lokalnie Duńczyka z Jutlandii.
To było moje pierwsze tak świadome spotkanie na żywo ze sztuką abstrakcyjną, do tego najwyższych lotów, więc przepadłam. Do dziś mam do obydwóch tych artystów szczególny sentyment. Asgara Jorna nazywam mroczniejszym Pollockiem, bo jest coś niesamowicie niepokojącego w jego obrazach.
Po przejściu do stałej części kolekcji, oszołomiona „Rewolucyjnymi drogami” znalazłam się w sali z wielkoformatowymi pracami, niektóre zajmowały prawie całą wysokość ekspozycji. Wszystkie prace należały do jednego artysty, to dało się zauważyć. Same obrazy pamiętam jak przez mgłę, na pewno był jeden cały czarny, inny żółty (wszystkie raczej nietypowe jak na tego artystę), razem robiły jakieś niesamowite wrażenie. To było bardzo poruszające uczucie, które najbliżej opisuje zdanie: „Tu się dzieje coś ważnego”. Opanowując w końcu lekki zawrót głowy przeczytałam na tabliczce nazwisko: Mark Rothko. Dopiero po kilku latach dowiedziałam się, że Rothko był zafiksowany na punkcie sposobu eksponowania swoich obrazów. Przygotował szczegółowe instrukcje dotyczące tego, w jaki sposób jego prace powinny być umieszczane w salach wystawowych. Chciał być pokazywany solo, bez innych artystów. Obrazy miały być wieszane nisko nad ziemią, co poprawiało ich komunikację ze zwiedzającym. Najlepiej ma się je oglądać z odległości wyciągniętej ręki. Dodam, że jego obrazy pokazywane w katalogach i na zdjęciach zupełnie nie oddają tego, jak się prezentują na żywo. To był chyba moment, w którym pojawił się u mnie głód zwiedzania wystaw sztuki współczesnej, który niezaspokojony trwa do dziś. Mam jeszcze kilka podobnych historii, na pewno je kiedyś opowiem.
Dlaczego o tym piszę? Za pomocą tej historii chcę powiedzieć, że świat sztuki współczesnej często wyrywa z butów, czy to jest malarstwo, czy rzeźba, czy performans. Ale jest nie tylko fascynujący, czasem hipnotyzujący czy tajemniczy, bo wielu artystów za pomocą sztuki opowiada i pokazuje wydarzenia ważne społecznie, czasem zapomniane, pominięte albo takie, które trudno wyrazić słowami. Naprawdę nie trzeba być znawcą sztuki i stałym bywalcem wystaw i wernisaży, żeby usłyszeć, co te prace mówią. Czasem wystarczy otworzyć głowę (co dla mnie oznacza uciszyć gadacza-mózgownicę). Tymi treściami chciałabym zainteresować osoby, które szukają prostych w odbiorze treści o sztuce współczesnej i chciałyby zarazić się fascynacją światem wokół niej. Jeśli moimi wpisami zainspiruję choćby jedną osobę do wejścia w ten świat lub do odkrycia nowych artystów i dzieł, tak jak sama zostałam i wciąż jestem inspirowana, to moją misję związana z tym blogiem uważam za spełnioną.