Bardzo lubię odkrywać nowych artystów. To znaczy nowych dla mnie, bo dla ludzi poruszających się od lat i na co dzień w świecie sztuki współczesnej są to nazwiska oczywiste. Twarz Ai Weiweia zobaczyłam parę lat temu na albumie w jakimś sklepie muzealnym (za cholerę sobie nie mogę przypomnieć, w którym). To był pięknie wydany, gruby album ale pewnie nie zwróciłabym na niego większej uwagi gdyby nie to, że kosztował chyba z tysiąc euro. Z czystej ciekawości próbowałam go ostatnio znaleźć w sieci ale bez sukcesu. Gdyby ktoś z czytających wiedział, o który album chodzi, będę wdzięczna za namiary.
Zanim przejdę do samej wystawy, podam parę suchych informacji o Ai-u. Nie będę tu wklejać życiorysu, który jest dostępny na Wikipedii, natomiast starałam się wybrać szczegóły, które pokazywałyby to, co dla mnie jest ważne w nim jako człowieku i artyście.
Ai Weiweia ciężko wrzucić do jakiejś szuflady. Maluje, rzeźbi, pisze książki, współtworzy projekty architektoniczne, tworzy instalacje i performanse. Chętnie wchodzi w kooperacje z przeróżnymi artystami i rękodzielnikami, jak choćby w przypadku wystawianej niedawno instalacji „La Commedia Umana” – jednej z największych, kiedykolwiek wykonanych „rzeźb” ze szkła Murano, w postaci żyrandola o wymiarach 6,4 x 8,4 metra. Żyrandol został zaprojektowany przez Weiwei’a i wykonany w weneckim studio szklarskim Berengo Studio. Składa się z ponad 2000 części dmuchanego, głównie w kształtach kości i szkieletów, czarnego szkła. Aktualnie rzeźbę-żyrandol można oglądać w weneckiej bazylice San Giorgio Maggiore.
Ai znany jest również z tego, że do wymagających dużego nakładu pracy projektów zatrudnia chińskich rzemieślników. Tak było w przypadku instalacji „Sunflower Seeds” w Hali Turbin Tate Modern czy na Biennale w Wenecji w 2013 roku, kiedy Ai został zaproszony do przygotowania projektu dla niemieckiego pawilonu. W pierwszym przypadku do wykonania było 100 milionów (!) porcelanowych, ręcznie wykonanych i malowanych ziarenek słonecznika. W drugim, 886 trójnogich, drewnianych stołków. Dodam tylko, że nad ziarenkami słonecznika pracowało ponad 1600 rzemieślników z porcelanowej stolicy Chin, Jingdzen, gdzie produkuje się naczynia z porcelany od ponad 2000 lat.
Jest jednak coś, co łączy jego wszystkie działalności i przebijało się przez każdą jedną pracę na wystawie „In Search of Humanity” (wystawa odbywała się w okresie 16 marzec – 4 wrzesień 2022 r w Muzeum Albertina Modern w Wiedniu). Tym czymś jest jego działalność aktywistyczna. Jako dziecko chińskiego reżimu i ojca poety, który spędził wiele lat w obozie pracy, chyba został skazany na działanie w obronie praw człowieka.
To była naprawdę duża, retrospektywna wystawa. Kuratorzy zgromadzili tam kilkadziesiąt różnych projektów. Każdy był na swój sposób ciekawy. To, co mi się podoba na tego typu wystawach i generalnie chyba w sztuce współczesnej, to że nie ma tu jakiegoś uniwersalnego piękna ani kodu, który sprawiłby, że o, tu mamy przykład pracy, która się wszystkim podoba i wszystkich wzruszy. Jestem przekonana, że każdy zwiedzający sobie tam znalazł coś dla siebie, co zostało z nim po wystawie i dla każdego to będzie coś innego. Ja sobie wybrałam dwie prace, które na mnie zrobiły największe wrażenie.

Pierwszą z nich, podobnie jak kilka innych na tej wystawie odbierałam dwa razy. Odbiór numer jeden to było wrażenie czysto estetyczne. Cztery ogromne, białe płótna, zajmujące większość ściany z jakimś drobnym, czarnym maczkiem ułożonym w wielu kolumnach. Płótna mogłyby pełnić funkcję ozdobną na przykład dla fanów Romana Opałki. Podchodząc bliżej można było już zobaczyć, że czarny maczek to bardzo długa, licząca ponad 5 tys. pozycji lista nazwisk z dodatkowymi danymi, zapisana również pismem chińskim. Opis pracy opowiadał o trzęsieniu ziemi w Syczuanie w 2008 roku, podczas którego zginęło ponad 90 tys. mieszkańców. Wśród nich było wiele tysięcy dzieci, które zostały pogrzebane pod gruzami zawalonych szkół. Ai Weiwei pojechał na miejsce zdarzenia, objechał cały region, rozmawiając z ludźmi i próbując dowiedzieć się czegoś o przyczynach tak ogromnej ilości ofiar trzęsienia. Na miejscu okazywało się, że z uwagi na korupcję i ogólną sytuację polityczną większość budynków szkół miało poważne defekty konstrukcyjne i nigdy nie powinny zostać oddane do użytkowania. W związku z tym, że tragedia wydarzyła się na kilka tygodni przed letnimi igrzyskami olimpijskimi w Pekinie, sprawa ofiar trzęsienia stała się bardzo niewygodna politycznie. Ukrywano co tylko się dało, łącznie z tożsamością ofiar. Ai zgromadził wolontariuszy, którzy przez 2 lata zbierali informacje o ofiarach trzęsienia i stanie technicznym budynków, rozmawiając również z rodzicami zaginionych dzieci. Lista na płótnach zawiera dane 5197 zidentyfikowanych uczniów, którzy zginęli pod gruzami zawalonych szkół. Dane były też dostępne na blogu artysty, który w Chinach został całkowicie zablokowany a sam Ai i jego wolontariusze mieli wiele problemów ze strony władz związanych ze zbieraniem oraz publikowaniem tych informacji, łącznie z aresztowaniami. Rodzice dzieci wspominali, że ta wiedza była dla nich niezwykle ważna, bo znikąd indziej nie byli w stanie uzyskać żadnych informacji.
Druga praca była podobna pod względem dwuetapowego odbioru i rozmiarów. Najpierw oczom ukazuje się ogromna abstrakcja, czarne zygzaki na jednolicie błękitnym tle. Tym razem nie płótno, a klocki lego. O tych klockach może napiszę parę słów, bo jak zwykle u Ai’a o coś tu chodzi (oprócz tego, że po prostu lubi się bawić Lego, kto nie lubi?). A chodzi tu o pomieszanie sztuki i masowego produktu (Ai ma więcej takich prac, poza lego). Budowanie z klocków lego jest egalitarne, każdy, gdyby dostał odpowiednią podkładkę mógłby sobie taki obraz z nich stworzyć. Mamy tu więc zakwestionowanie granic pomiędzy sztuką wysoką a niską. Tak to tłumaczą kuratorzy wystawy. A ja mam wrażenie, że wielu artystów współczesnych lubi czasem balansować na granicy sztuki i kiczu, co właściwie jest dla mnie takim spuszczeniem powietrza z balonika nadęcia wokół wysokiej sztuki i ja to lubię. Więc dzięki, Ai.
W przypadku tej pracy dochodzi dodatkowy kontrast pomiędzy historią, która stoi za obrazem a banałem klocka lego. Czarne zygzaki na nieprzypadkowo niebieskim tle są bowiem skopiowaną trasą łodzi ratunkowej Sea-Watch 3, nawigowanej przez niemiecką Kapitan Carolę Rackete, która w czerwcu 2019 roku, po 2 tygodniach lawirowania przy brzegach Lampeduzy, gdzie odmówiono jej cumowania, ostatecznie dokowała nielegalnie, ratując tym samym życie 53 libijskich emigrantów. Została za to aresztowana. Wzruszam się, pisząc te słowa (tak, jestem miękką fają), więc wyobraźcie sobie moment przeczytania historii chwilę po zobaczeniu tego obrazu z klocków lego. Na chwilę wmurowuje w posadzkę.
Chciałabym zaznaczyć, że nie jest to dla mnie podstępny wyciskacz łez, które się czasem w sztuce zdarzają. Nie mam wrażenia, jakby Ai żerował na emocjach, wybierając co bardziej tragiczne wydarzenia ze świata i sprzedawał na wystawach serwując zwiedzającym łzy w pakiecie z biletem do muzeum. Ten gość od lat angażuje swój czas, talent i środki biorąc udział często w samym sercu wydarzeń i nieustannie opowiadając te wszystkie historie za pomocą różnych wizualnych środków. To jest zaangażowana i autentyczna sztuka i ja to kupuję.